Tradycje ludowe
Tradycje ludowe oraz pasje społeczne mieszkańców Wojkowic.
Ciekawy zapis dotyczący życia we wsi Wojkowice na przełomie XIX i XX wieku (zwyczaje, obyczaje, twórcy ludowi, kultura materialna i duchowa) pozostawiła w Kronice Miasta Wojkowice jej pierwsza kronikarka Czesława Rabsztyn.
Jak ludzie żyli tu dawniej...?
"Przystępując do tematu dotyczącego życia kulturalnego naszej miejscowości, postanowiłam po trosze opowiedzieć o przeszłości kulturalnej. Starałam się dowiedzieć jak najwięcej o tym jak ludzie żyli tu dawniej, czym zajmowali się, jak ubierali się itp. Fakt, że w naszej miejscowości nie ma żadnych zabytków architektonicznych, świadczy chyba o tym, że kultura naszego regionu kształtowała się z dala od większych ośrodków.
Krajobraz naszej wsi, niedotkniętej jeszcze ręką przemysłu był malowniczy. Otaczały ją z trzech stron dość wysokie wzgórza, z których płynęły źródlane strumyki; wpadały one do rzeczki Walonki. Wzdłuż niej rosły olchy, których korzenie tkwiły w wodzie - pośród tych korzeni żyły raki, a było ich tak dużo, że gospodarze beczkami przywozili je do domów. Łąki leżące wśród strumieni, ukwiecone były niezapominajkami i kaczeńcami. Wieczorami słychać było rechotanie żab. Od strony wschodniej widać było najwyższe wzniesienie okolicy, górę św. Doroty (329 m n.p.m.).
Rzędy chat chłopskich ciągnęły się ulicówką w kierunku wschodnim, równolegle rozciągała się kolonia; w kierunku wschodnim leżał dzisiejszy Skrzynówek. Drogi były wyboiste z głębokimi kałużami; po obu stronach drogi były rowy i przerzucone przez nie drewniane mostki - przejeżdżały tą drogą jedynie pojazdy konne.
Chaty były zbudowane z grubych bali drzewnych spajanych "na zrąb", gliną lub mchem utykane w spojeniach, obite z zewnątrz deskami i wygładzane polepą z gliny lub obrzucone zaprawą murarską. Dach domu był słomiany; domy murowane z kamienia, obory i stajnie zaczęto budować dopiero u schyłku XIX wieku. Raz w roku kobiety malowały chaty niebieską farbą, która odbijała je od zieleni drzew rosnących w obejściu - były to jarzębiny, brzozy, lipy, kasztanowce, Przed oknami chat od strony drogi, rosły krzewy dzikich róż, malwy, słoneczniki. Chaty były kryte słomą, często na bocznych ich ścianach wisiały drabiny przeciwpożarowe (rzadziej bosaki). Często z chatą łączyły się zabudowania gospodarskie. W niewielkiej odległości od chaty były gnojowisko. Dopiero w końcu XIX wieku przenoszono je za budynki gospodarcze. Wnętrze chaty składało się z dwóch izb i z przylegającej do nich komory oraz z sieni. W izbie, w której był piec kuchenny, zbudowany razem z piekarnikiem, skupiało się życie domu. Przy piecu znajdowała się zasuwa zwana "szybrem", która zamykała kanał kominowy. Sufit domu miał przez środek prowadzoną grubą belkę zwaną "sosrębem" - na niej też często wyryta była data budowy domu, a czasem jakieś sentencje religijne.
Maleńkie okna w izbie, rzadko otwierane, zdobiły pelargonie w doniczkach lub skrzynkach; ściany domu zdobiły oleodruki z obrazami świętych. Pod ścianami stały siewierskie łóżka, pod oknem stół. Również pod ścianą stała ława z oparciem, zwana zydlem. Była tu też szafa z półkami na talerze. Do izby i do sieni wchodziło się przez wysoki próg. W izbie wspólnej stał kredens zwany "łyżnikiem" a w nim ułożone ozdobne, wypalane z gliny talerze i drewniane strugane łyżki, w kącie izby stały konwie z wodą. Sień domu wykładana dużymi kamieniami, w lecie służyła jako jadalnia domach bogatszych, w drugiej izbie zwanej paradną stało łóżko pięknie zasłane pierzyną z poduszkami na wierzchu; stał tam również stół i kilka krzeseł, obok stała skrzynia drewniana na ubrania, były też szafy.
Podłóg w chatach nie było, zwłaszcza w kuchni. Zastępowało je ubite z gliny klepisko, które zamiatano brzozową miotłą. Z sieni, przeważnie drzwi prowadziły do obory, stąd na ścianach sieni wisiały przetaki, niecki, uprząż dla konia, powrozy, łańcuchy itp., narzędzia gospodarskie. Od strony pola, nieco dalej stały zabudowania gospodarskie: stodoła, stajnia, wozownia. Stodoły były również budowane z drzewa i kryte słomą; miały jeden lub dwa sąsieki. Całe obejście otaczał wysoki, ułożony z kamieni wapiennych mur. Do obejścia wchodziło się przez furtkę z okrągłym okapem. tzw. kapliczką, bo w okapie tym często umieszczano figurki świętych.
Drzwi chaty były zamykane na skobel drewniany. Pod ścianą chaty, od strony podwórza była przyzba - na niej siadali zmęczeni pracą w polu mieszkańcy; czasem w niedzielę przychodzili tu sąsiedzi, żeby odpocząć i pogwarzyć. Znaczniejszych gości wprowadzano do domu. Mieszkanie oświetlano lampami naftowymi, potem - po dotarciu tu górnictwa - karbidowymi. Czasem światlejszy gospodarz (takim był np stary Jakub Chorzela) wyciągał "Gazetę Świąteczną", wychodzącą w Warszawie, i czytał ją głośno, "od deski do deski" zebranym sąsiadom. Mówiło się wtedy, że chłopy gadają o polityce; w tym gadaniu kobiety udziału nie brały, zajęte innymi swoimi obowiązkami jak np. "wyskubkami". W Wojkowicacah "wyskubki" robiono prawie w każdej chacie; zapotrzebowanie na wyprawne pierzyny i poduszki było bowiem ogromne, a z dartym pierzem chodzono też często "na sprzedaj" do miasta.
Do początku XX wieku ludzie we wsi utrzymywali się głównie z rolnictwa. Jeszcze przed ukazem wywłaszczeniowym ludność tutejsza chodziła odrabiać pańszczyznę poza własną wsią - w ramach tzw. Ekonomii Bobrownickiej - gdzie, trudno jednak ustalić. Uwłaszczenie wsi przeprowadzone w roku 1864 objęło wszystkie gospodarstwa. Przeprowadzono je wg stanu posiadania przed uwłaszczeniem. Na ogół powstały gospodarstwa od 8 do 12 morgów, ale zdarzały mniejsze od 5 do 6 morgów. Sołtys posiadał 33 morgi 185 prętów. Byli też na wsi komornicy, którzy chodzili na zarobek do bogatszych gospodarzy. Nie mieli oni własnej chaty, ani roli, mieszkali kątem u obcych; były to przeważnie kobiety. Ówczesna ustawa ziemska określała, że nie można było dzielić mniejszych gospodarstw, wobec czego dorastające rodzeństwa brały spłaty majątku i opuszczały wieś. Przydzielenie gospodarstw ustaliło nowe granice wsi.
Po uwłaszczeniu powstało kilka gospodarstw większych - kilkuhektarowych. Gospodarka jednak była zacofana. System uprawy roli był przestarzały (np. zostawiano pole odłogiem dla odpoczynku), stosowano nawóz zielony i obornik. Narzędzia do uprawy roli były prymitywne. Uprawiano rośliny dziś już na naszych polach nie uprawiane jak np, len, proso, tatarkę, ze zbóż wysiewano najwięcej żyta; siano też pszenicę, owies, jęczmień. Zamożniejsi gospodarze hodowali po 100 owiec, których mięso suszyli; hodowali też po kilka krów i konie. Hodowli świń czy ptactwa domowego na większą skalę nie prowadzono. Jeśli chodzi o sadownictwo to nie znano szlachetnych odmian drzew i krzewów, i dopiero w 1917 roku założono kółko rolnicze i zaczęto sprowadzać szlachetne sadzonki. Dawniej były tu tylko sady wiśniowe. W polu i przy domach rosły dzikie jabłonie i grusze.
We wsi w okresie zaborów była jednoklasowa szkoła; budynku szkolnego jednak początkowo nie było. Dopiero w ostatnich latach zaborów wybudowano drewniany budynek szkolny, z jedną duża salą lekcyjną i mieszkaniem dla nauczyciela. We wsi nie było żadnej organizacji społecznej; ludzie żyli tradycją odziedziczoną po ojcach.
Obrzędy i zwyczaje
Jeśli chodzi o obrzędy i zwyczaje utrzymywały się one niemal jak za pogańskich czasów. Kilka takich zwyczajów opiszę, gdyż zanikają ona lub już zanikły. Kultura, postęp, cywilizacja zmodernizowały wiele z nich, przystosując je do dzisiejszych czasów i poglądów, które nie zawsze łaskawe są dla kultywowania obrzędów naszych pradziadów.
Wśród zwyczajów które już u nas zanikły było obnoszenie po chatach "gaika", który w Wojkowicach i okolicy zwano "moikiem". Był to jeszcze staropogański zwyczaj powitania wiosny. U nas obchodzono go przed Wielkanocą. W dzień powitania wiosny zbierały się we wsi dziewczęta i chłopcy, przystrajali pięknie choinkę w kolorowe wstążki, różne świecidełka, barwne papierki a nawet w pisanki. Z tak ubranym "moikiem" rozpoczynali obchód po wsi. Zatrzymywali się przy każdym domu, za oknami, lub przed progiem chaty i śpiewali:
Z gaikiem idziemy, wiosnę wam niesiemy,
Wyjdźcie, posłuchajcie, pokłon wiośnie dajcie
Gaiczek zielony pięknie przystrojony
W czerwone wstążeczki przez śliczne dzieweczki.,
Gaik. gaik, gaik nasz,
Szczęście ludziom, ludziom dasz.
Na naszym gaiku malowane jajka
co je malowała wojkowska panienka.
gaiczek zielony, pięknie przystrojony...
A wyjżyj no wyjżyj gospodyni
Nowe lato w twojej sieni
Gaiczek zielony pięknie przystrojony...
Również z wiosną łączył się obrzęd kojarzący się z przełomowym w przyrodzie momentem, jakim jest pożegnanie zimy i powitanie wiosny. Ów moment znalazł odbicie w zwyczaju topienia Marzanny. Ubierano kukłę i topiono ją w rzece - miało to także symbolicznie oznaczać wyniesienie choroby we wsi. Zwyczaj ten na wojkowickiej wsi utrzymywał się mniej więcej do roku 1920, potem zanikł. Wskrzeszony został dopiero po II wojnie światowej przez młodzież Szkoły Podstawowej nr 3.
Z Wielkanocą związane były rożne zwyczaje, jak np. ten, iż gospodarze wnosili do domy cztery snopki: żyta, pszenicy, owsa i jęczmienia i ustawiali po jednym w każdym kącie izby; później wymiatali wykruszące się ziarna i na szczęście obsypywali sąsiadów. W obsypywaniu się wzajemnie ziarnem celowała oczywiście młodzież. Ale panował i inny zwyczaj: przed Wielkanocą, w czasie Niedzieli Palmowej, święcono bazie przystrojone kokardkami i wstążkami, ale po przyniesieniu ich do domu wielu gospodarzy, łykało "kotki" wierząc, iż zabezpieczy ich to na cały rok przed chorobą gardła. Niektórzy poświęcone bazie wtykali na rozstajach swych pól, co - wg wierzenia głęboko w Wojkowicach zapamiętanego - miało chronić pola przed gradobiciem. Dziewczęta, zaś wierzyły, iż w Wielki Piątek należy iść obmyć twarz w nurtach rzeki Walonki, a cera, przez cały rok będzie jak na obrazku. W Wielką Sobotę święcono ogień, wodę i jedzenie wodą z chrzcielnicy; a gdy nie było jeszcze w okolicy kościoła, wodę tę noszono z daleka, czasem nawet z Kamienia. Natomiast w kościele święcono: chleb, jajka, sól, chrzan, kiełbasę. Oczywiście jajka były barwione w wywarach zielonego zboża, kory dębowej lub cebuli. Ale - na wszelki wypadek - zarówno w Wielki Czwartek jak i Wielki Piątek - nie wpuszczano sąsiadów do obory, z obawy, aby zła sąsiadka nie rzuciła czarów i złego uroku na bydło i mleko. Nie zapominano też o tym, by w Wielką Niedzielę nie rozpalać ognia i spożywać tylko zimne potrawy. Natomiast w Wielki Poniedziałek - oczywiście dyngus. Ozdobą stołu wielkanocnego był kiedyś maślany lub cukrowy baranek, a nie - jak dziś - zajączek, no i oczywiście całe "święcone" z kościoła.
Był u nas też 24 czerwca zwyczaj palenia sobótek, sięgający też czasów pogańskich i tzw. święta Kupały. Młodzież rozpalała na wzgórzach sobótki, chłopcy skakali przez ogień. W tym dniu również dziewczęta szły nad Walonkę i puszczały wianki. Który wianek wyprzedził inne ta dziewczyna wróżyła sobie szybkie zamążpójście. Ale i ten zwyczaj przeminął bez echa.
Do najbardziej rozpowszechnionego zwyczaju, kultywowanego do dzisiaj, należały tzw. "Andrzejki". Zwyczaj ten dotyczył wróżebnego lania wosku na wodę. Po wystudzeniu zastygły wosk trzymano pod światło i z cienia na ścianie wysnuwano różne wróżby dotyczące przeszłości. "Andrzejki" połączone były z zabawami. Dziewczęta w czasie tej zabawy układały swe buty, jeden za drugim, od ściany do progu. Który pierwszy but przekroczył próg oznaczało, że panna w tym roku wyjdzie za mąż i opuści dom rodzinny.
W karnawale starsza młodzież chodziła z szopką lub gwiazdą, bawiąc się w tzw. Herody, lub przebierańce. W takiej ekipie obowiązkowo musiało występować, prócz Heroda, kilka charakterystycznych postaci: Marszałek, Turek, Żyd, Diabeł, Anioł, Śmierć, Dziad i muzykanci. Chodziły takie gromadki od domu do domu i rozweselały mieszkańców, którzy też chętnie ich przyjmowali.
Zwyczajem, który zaginął nie tak dawno było tzw. "ogrywanie". W Nowy Rok muzykanci wiejscy szli od domu do domu i "ogrywali" gospodarstwa, otrzymując za to hojne datki. Do dziś istnieje zwyczaj urządzania w wigilię, przed domami gdzie są panny na wydaniu, żartów polegających na przewalaniu płotów, wystawianiu bram z zawiasów, malowaniu szyb smołą. Dziś te żarty przeradzają się w chuligańskie wybryki; przedtem nie przekraczały stopnia dobrego żartu.
Zwyczajem niespotykanym w innym regionach, był zwyczaj przestrzegany przez "kumy" czyli matki chrzestne. Gdy położnica, po urodzenia dziecka, leżała jeszcze w łóżku, kumosia przez wszystkie dni połogu, przynosiła jej wymyślnie przygotowane posiłki. Składały się na nie: rosół z kury, mięso białe, kreple (ciastka drożdżowe zawijane z serem lub makiem i gotowane na mleku), nawet czekoladę, wina, cukierki. Wieczorem przychodzili "kumoś" z "kumosiową" i goszczono się.
W Kamycach pamiętają jeszcze ludzie wróżby kawalerów, którzy chcąc dowiedzieć się, do której panny uderzyć w konkury, wspinali się na otaczające Żychcice od wschodu wzgórza i spuszczali z nich beczki z piwem; w zależności od tego w jakim kierunku potoczyła się beczka, w tym kierunku udawał się kawaler w poszukiwaniu panny.
W samych Wojkowicacach w wigilię pilnie obserwowano, kto pierwszy tego dnia przyszedł do chałupy, jeśli to był chłop - znaczyło, że to gospodarstwu przybędzie byczek, jeśli kobieta - cieszono się, bo będzie jałówka.
Kultywowany był dawniej piękny zwyczaj popisywania się kunsztem pisanek; celowało w tym wiele gospodyń, zwyczaj ten zanikł, ale jeszcze w latach 60-tych w konkursie pisanek organizowanych przez Powiatowy Dom Kultury w Grodźcu, życheckie pisanki Alfreda Olszówki zajęły wysokie drugie miejsce. Nikt też już nie pielęgnuje zwyczaju wojkowskich wycinanek; ostatnie z nich, wykonywane przez nauczycielkę Eugenię Wójcik, zdobią Kronikę Miasta Wojkowic.
Stroje ludowe
Stroje, które nosiły Żychcianki były zapożyczone od strojów Ślązaczek, gdyż mężczyźni pracowali na Śląsku a i przez całe wieki chodziło się również na Śląsk do kościoła, do parafii w Kamieniu. Wojkowianki zaś przez dłuższy czas chodziły do kościoła w Czeladzi, niektóre motywy strojów zaczerpnęły, więc ze strojów czeladzkich mieszczek. Natomiast Wojkowianie pracowali przeważnie w kopalniach, także w grodzieckich i dąbrowskich, i zaczęli dość wcześniej ubierać się bardziej z miejska.
Strój kobiet życheckich nieco przypominał także strój kobiet bobrownickich, ale był skromniejszy. Uwagę zwracały czerwone chusteczki ze szlakiem kwiatowym, które zwano "purpurkami" oraz bogate sznury prawdziwych czerwonych korali; korale te przechodziły z matki na córkę - były niemal obowiązkową częścią posagu. Na codzień kobiety nosiły podwójne czarne lub brązowe kiecki i bluzki bez kołnierza zapinane pod szyję zwane katankami; również i na codzień kobiety nosiły sznury korali, tyle, że mniej okazałe, drobniejsze. Katanki wypuszczane były na wierzch, na spódnice, a dodatkowo jeszcze na spódnice nakładano fartuchy atłasowe kolorowo ukwiecone.
Kobiety posiadały stroje w odmiennych kolorach, przeznaczone na różne okazje - w kolorach jasnych, wesołych na uroczystości radosne, czarne lub fioletowe na uroczystości żałobne, smutne i poważne. Zimą okrywały się ciepłymi chustkami z frędzlami, których kolor też był zależny od okoliczności. Stroje wykonane były z czystej wełny i pięknego jedwabiu. Biedota wiejska nosiła się bardziej szaro i skromnie.
Dawny strój męski mieszkańców Wojkowic i Żychcic (noszony na przełomie XIX wieku) składał się z żółtych, skórzanych spodni, zwanych "jeleniokami", wpuszczanych najczęściej do butów z cholewami, z granatowej kamizeli ozdobionej metalowymi guzikami, białej koszuli i kolorowej chustki zawiązanej pod szyją, oraz obowiązkowego czarnego kapelusza. Stroje te nosili głównie mężczyźni starsi. Częstym uzupełnieniem stroju była fajka z długim cybuchem. Strój ten był strojem zapożyczonym ze Śląska; dziś zaniknął już zupełnie, można go z rzadka zobaczyć na uroczystościach ludowych, już chyba jednak jako strój muzealny.